Każdy turnus spędzony w ,Słoneczku’’ był inny i wyjątkowy na swój sposób. Każdy z nich ma odrębny, charakterystyczny obraz, zapach oraz dźwięk. Dlatego też, opisanie ich-pozornie łatwa, przyjemna rzecz-wcale nie była taka prosta. Oczywiste jest, że inaczej spojrzy na mój tekst obca osoba, a inaczej ta, która rzeczywiście była tam ze mną, jednak postaram się jak najdokładniej ukazać ten klimat. Mam nadzieję, uchwycić tutaj całą magię każdego turnusu tak dobrze, jak tylko jestem w stanie. Przedstawiam wam moje wspomnienia, niezapomniane momenty, które cały czas żyją swobodnie w mojej świadomości.
Mój pierwszy turnus w sanatorium przypadł na zimę. Do dziś dokładnie pamiętam tę świąteczną atmosferę, mroźne noce i śnieg na plaży. Jedną z najbardziej charakterystycznych rzeczy, które kojarzą mi się z tym, konkretnym turnusem jest snap wojna. Robienie zdjęć wszystkim i wszystkiemu. Wyszło mi to na dobre, bo do tej pory mam te wszystkie zdjęcia, naklejki i filmiki. Na turnusie miałam świetne towarzystwo, bardzo zwariowane, ale w ten pozytywny sposób. Pamiętam, że wśród kuracjuszy panowała jakaś dziwna tendencja do wyrzucania klapków przez okno. O co chodziło, do tej pory nie wiem. Grudniowy turnu był absolutnie magiczny nie tylko ze względu na ludzi, lecz także z powodu odczuwalnej świątecznej atmosfery. W holu szkolnym stała piękna choinka, przyozdobiona naszymi bombkami, no i dostaliśmy prezenty na koniec. Do dziś pamiętam smak jajka z tureckiej czekolady z chińską zabawką w środku. Oprócz tego dostaliśmy po drewnianej foce od pani Eli, która uczyła przyrody. Niestety potem już nigdy jej nie spotkałam-a szkoda, bo zapamiętałam ją bardzo miłą i ciepłą nauczycielkę.
P.S Przepraszam was drogie koleżanki za katowanie was piosenkami Arianki od świtu do nocy, cóż trafiłyście na moment, kiedy byłam hard stanem i każda piosenka była moim hymnem, który chciałam pokazać światu. ^▽^'
Kolejny turnus spędziłam w duchu wszechobecnej akcji. Każdego dnia jedna z moich współlokatorek wyczyniała coraz to dziwniejsze akcje, chociaż raczej rozpatruję je pozytywnie. Bądź co bądź mieliśmy zapewnioną rozrywkę. Już w pierwszym tygodniu przekonałam się, że ten turnus będzie stał pod znakiem uno. Przysięgam, że nigdy w życiu tyle się nie nagrałam w tę grę co przez ten miesiąc. Podobnie było z oglądaniem filmów. Wyznaczyłam sobie za cel obejrzenie wszystkich produkcji, w których grał Leonardo DiCaprio i codziennie w wolnych chwilach oglądałam kolejny film. W sumie to obejrzałam ich 11 przez cały miesiąc. Zazwyczaj oglądałam je sama, chociaż parę razy zdarzyło się, że ktoś do mnie dołączał. Najczęściej była to Laura i Julka. Świetnie się razem bawiłyśmy, a na koniec turnusu dostałam od każdej laurkę. Do dzisiaj mam je powieszone wysokonad biurkiem. Pamiętam też, jak ogarnięta świątecznym nastrojem urządziłam święta... w listopadzie. Zrobiłam choinkę ze stolika i użyłam świecących sznurówek jako lampek, ba nawet ciasto ze sobą miałam! Niestet ten piękny czas nie mógł trwać wiecznie, bo po chwili przyszła pani Ela pielęgniarka i kazała się rozejść. Ona chyba nie czuła klimatu świąt...
Następny turnus przypadł na wrzesień. Szczerze nawet nie wiem od czego mogłabym rozpocząć opisywać, ponieważ tyle się działo. Może powinnam zacząć od tego, że poznałam Panią Cesarzową Legendę Imperator Kołobrzegu - Aleksandrę Bierzanowską wielką sławę i ważną osobistość. Pani Ola często wparowywała do naszego apartamentu 203 i wygłaszała swoje głośne monologi o tym, jak to wszyscy mają do niej pretensje. Poniekąd można powiedzieć ze Olka była honorowym mieszkańcem 203, oprócz tego w pokoju była Victoria, która mam nadzieję nauczyła się już domykać drzwi. Być może to właśnie przez te niedomknięte drzwi przez nasz pokój przewinęła się połowa sanatorium.... Tym razem wolny czas spędzałam konstruktywnie. Dobrze pamiętam wieczory spędzone na wycinaniu trójkątów na konkurs matematyczny, (później przez następne pół roku nie mogłam spojrzeć na trójkąty ew) albo partyjki kultowego biznesu. Grały z nami najróżniejsze osoby, ale koniec końców wykształciła się 4-osobowa, lojalna grupka, która grała, kiedy tylko miała okazje. W jej skład wchodziłam ja, psiapsi Amelka, z którą oglądałam Titanica 2 i udokumentowałam pająka wielkości ręki na ścianie, Patryk, z którym wybierałam torebki w muzeum i który w późniejszym czasie został naszym fotografem oraz Grzegorz z jakiegoś powodu nazywany Bożydarem. Razem przegraliśmy wiele rund i mieliśmy niezły ubaw, prawie taki jak podczas belgijki, która była tańczona o każdej porze dnia i nocy. Na początku wspomniałam, że każdy z turnusów ma swój dźwięk, ale żaden z nich nie jest tak wyraźny, jak melodia piosenki "Ona by tak chciała", która dla mnie została oficjalnym hymnem turnusu. Niestety co dobre szybko się kończy... w ostatnich dniach smutek można było odczuć wszędzie. Przedostatniej nocy zostałam zaproszona wraz z paroma innymi osobami do miejsca o iście wymownej nazwie "Ściana płaczu w 204". Obiecałam, że nie zdradzę żadnych szczegółów, więc powiem, tylko że było to nieprzeciętne przeżycie. Ostatniego wieczoru także nie spędziłam u siebie, bowiem zostałam zaproszona na nocowanie w 206. Zorganizowanie wszystkiego poszło zadziwiająco szybko i sprawnie, nawet pielęgniarki się na to zgodziły, więc tym bardziej jestem pod wrażeniem. Sama noc minęła nam fantastycznie i elektryzująco, miałyśmy ubaw po pachy. Niestety poranek przyniósł czas pożegnania, nieuchronnie musieliśmy się rozstać.
Można powiedzieć, że następny turnus zaczął się, jeszcze zanim zdążył się oficjalnie rozpocząć, bowiem jak się potem okazało, połowa sanatorium jechała tym samym pociągiem. Jest to ciekawe, kiedy patrzy się na to z perspektywy czasu, po miesiącu spędzonym razem. W owym pociągu była też moja droga Amelia. Najśmieszniejsze jest to, że pomimo korespondencji ze sobą ani ona, ani ja nie zorientowałyśmy się, że jedziemy tym samym pociągiem. Dopiero w ostatnich 15 minutach skojarzyłyśmy fakty. Razem z Amelią mamy ze sobą naprawdę dużo wspomnień, szczególnie po tym turnusie. Mamy wspólny język i gdy jesteśmy razem, przychodzą nam do głowy zwariowane pomysły. Szczególnie w nocy, stajemy się bardzo natchnione i pobudzone do tego stopnia, że po naszym pokoju latają samolociki. Raz zostawiono pod naszą opieką salę (zły pomysł) więc zorganizowałyśmy lekcje o fotowoltanice. Była też co turnusowa piracka przygoda, na której po raz pierwszy naprawdę świetnie się bawiłam. Być może to wszystko dlatego, że znałam wszystkie odpowiedzi z poprzednich lat i czułam dziką satysfakcję po każdym dobrze wykonanym zadaniu, którego nikt inny nie potrafił rozwiązać. Hmm może. Do tego turnusu należy próbowanie nowych rzeczy, pod wieloma aspektami. Jedną z nich były rowerki. Na początku byłam sama i całkiem mi to odpowiadało, jednak zrobiło się dopiero rewelacyjnie, kiedy Amelka postanowiła mi dotrzymać towarzystwa i też się zapisać. Cały czas pedałując, urządzałyśmy karaoke i dawałyśmy wspólne koncerty.
Muszę przyznać, że w tym turnusie miałam najwięcej obowiązków, w końcu musiałam pogodzić moją wymagającą szkołę z nieodpartą chęcią uczestniczenia we wszystkich możliwych przedsięwzięciach. Dzięki sanatorium znalazłam w sobie siły, o których nigdy wcześniej nie miałam pojęcia. Pomimo licznych obowiązków, które dźwigałam, miałam moc i motywację do wykonania z przyjemnością ich wszystkich. W niektórych momentach byłam aż zanadto pełna ekscytacji i sięgałam po meliskę, lecz nawet ona nie potrafiła zgasić mojego porywczego ducha. To było absolutnie niepowtarzalne i fascynujące, mam nadzieję jeszcze kiedyś w sobie znaleźć tę siłę.
Czy cztery miesiące to dużo, to kwestia obiektywna, jednak przez ten czas skolekcjonowałam dużą część moich ulubionych wspomnień. Na pewno mogę stwierdzić, że każdą chwilę spędzoną tutaj będę pamiętać do końca swojego życia. Moje najlepsze dni leżą właśnie tutaj, pośród morskich fal, pod złotymi promieniami słońca. Z każdego turnusu wyniosłam tyle, ile zdołałam udźwignć. Jeśli istnieje jedna rzecz, której zawsze będę pewna to tego, że chcę pamiętać o tym pięknym czasie po kres moich dni, bo nic nigdy nie było tak dobre. Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo, w klasycznym gronie, wszyscy razem.